Nie wszystko oliwka, co się czarno mieni, czyli feralny tydzień Wiktora
Nasze docelowe mieszkanie już wyremontowane, więc możemy się wprowadzać (wprawdzie cały czas bez mebli, ale mamy już zaprawę w spaniu na podłodze). Gdybyśmy przyjechali bezpośrednio z Brukseli, bylibyśmy pewnie zawiedzeni metrażem i dość lichym wykończeniem. Jednak po trzech tygodniach w mieszkanku z papieru, mamy poczucie absolutnego luksusu, a chłopaki ganiają po pustym livingu, jak spuszczone z lonży źrebaki. W dodatku Wiktor i Ignaś są w minutę odpowiednio w biurze i na przystanku szkolnego autobusu (które zresztą widzą z okien swoich sypialni).
Powoli wypracowujemy codzienną rutynę. Wiktor biedak haruje jak nigdy w Brukseli, ale za to dzisiaj zaczyna 5-dniowy urlop. Jasinek dwie godziny dziennie spędza z nową filipińską nianią, podczas gdy ja chodzę na jogę i uczę się do kolejnej magisterki (gdyby tak tylko kilka tytułów magistra dało się wymienić na jeden doktorat). Ignaś - wbrew wszelkim obawom - zachwycony szkołą, a szkoła Ignasiem (że zmotywowany, uśmiechnięty i pięknie mówi po francusku). W klasie taka różnorodność etniczna, ze w końcu nie jest postrzegany jako dziecko imigrantów z Polski. W Brukseli zawsze irytowało nas, gdy francuskojęzyczni rodzice na wiadomość, że jesteśmy Polakami reagowali stwierdzeniem ‘O, to jak nasza pani do sprzątania!’ (na co my z uśmiechem odpowiadaliśmy, że mamy belgijską nianię).
Nowa dzielnica (Hiro-o) bardziej rezydencjalna i „biała” (i przez to mniej dla nas ciekawa) niż Meguro. Masa tu ambasad, a obok tradycyjnych japońskich knajpek i hyaku-en shoopu (bardzo w Japonii popularnego sklepu z tysiącem i jeden drobiazgów, po 100 jenów każdy) jest też piekarnia ‘francuska’ i ‘włoska’ restauracja. Spragniony znajomych smaków Ignaś naciąga nas na wizytę w tej ostatniej. Milimetrowej grubości pizza kosztuje tyle, co trzy najbardziej wypaśne rameny, ale dzieci przeszczęśliwe. Jaśkowi, który próbuje pożreć trzy pizze naraz, ciągle coś wypada z pyszczka. Wiktor - zupełnie nie z swoim stylu (pewnie uznał, ze skoro tyle płacimy, to wszystko musi być zjedzone) - odruchowo dojada jedną z upuszczonych na kanapę oliwek, która okazuje się być …. karaluchem. W końcu jesteśmy w Azji.
W weekend ruszamy do Ikei po materace. Podróż, która samochodem zajęłaby nam 40 minut, dwiema liniami metra i autobusikiem trwa ponad półtorej godzin, w czasie której zwierzaki dają niestety pełen popis „żywotności”. Od przepraszającego kłaniania się w pół bolą nas plecy. Sama Ikea od tej w Gdańsku czy Brukseli różni się tylko szerokością łóżek (maksymalnie 160 cm) i mniejszymi porcjami klopsików. Zaopatrujemy się też w (znacznie tańsze niż w tokijskich supermarketach) parmezan i gorgonzolę.
Tymczasem w Tokio trwają wielotysięczne protesty wobec rządowego projektu ustawy, która zezwalałby japońskiemu wojsku na interwencję poza granicami kraju w przypadku ataku na któregoś z jej sojuszników (a nie wyłącznie w celu samoobrony, jak zakłada powojenna, pacyfistyczna konstytucja). Doszło nawet do przepychanek w parlamencie, gdy opozycyjnie parlamentarzyści (bezskutecznie) próbowali zablokować glosowanie nad spornym projektem (więcej w relacji BBC).