Śladami samurajów
Wiktor dostał zaproszenie na konferencję w Kanazawie, jednym z niewielu miast w Japonii z zachowaną dzielnicą samurajską. Jako że Ignaś jest nadal zafascynowany japońskimi wojownikami, postanawiamy wybrać się całą czeredą.
Kanazawa leży mniej więcej na wysokości Tokio, ale na zachodnim wybrzeżu wyspy Honsiu. Superszybkim shinkansenem pokonanie niemal 500-kilometrowej trasy zajmuje zaledwie 2,5 godziny. Za oknem migają rdzewiejące zbocza japońskich Alp. Jednak nie jest nam dane cieszyć oczu widokami. Wszystkie siły wkładamy bowiem w ujarzmienie młodszego synka. Ten - znudziwszy się skakaniem po siedzeniach i demontowaniem stoików - zaczyna zaczepiać skonsternowanych współpasażerów, m.in. zdzierając (bardzo tu modne) smerfne czapki z głów siedzących przed nami nieszczęśników. Z zazdrością spozieramy na japońskie małżeństwo z dwójeczką, która całą drogę spędza, drzemiąc lub kontemplując widoki za oknem. Mocno wymęczeni, wysiadamy na dworcu w Kanazawie, który zresztą okazuje się atrakcją samą w sobie (szklano-stalowa kopuła i ogromna drewniana brama, nawiązująca do szintoistycznych torii). Tu nasze drogi się rozchodzą. Wiktor (w wyciumkanym przez Jasinka garniturze, zupełnie nie licującym ze statusem honorowego prelegenta) jedzie na swoje występy. Ja z chłopakami - po lunchu z serii „sumimasen, nigdy nie powinnam tu była wchodzić z dwójką dzieci!” - ruszamy na miasto.
W porównaniu z amorficznym Tokio, Kanazawa bardziej przypomina miasta europejskie. Bardzo czytelna struktura miasta pochodzi ze „złotego”, wolnego od wojen okresu Edo (początek XVII - koniec XIX wieku), a jako że Kanazawa nie uległa zniszczeniom w czasie II wojny światowej, wiele z dawnych dzielnic przetrwało w całkiem niezłym stanie. W okresie Edo Kanazawa stała się trzecim najważniejszym centrum kulturalnym kraju, zaraz po Edo (Tokio) i Kioto. Do rozkwitu przyczyniło się zamiłowanie rządzącego miastem rodu Maeda do sztuki i rzemiosła, a także jego niechęć do zadzierania z szogunatem Tokugawów.
To z tego okresu pochodzi największa chluba Kanazawy, czyli wyszukany ogród Kenroku-en, uznawany za jeden z trzech najpiękniejszych ogrodów w Japonii. Jego nazwa oznacza "sześć elementów”, jako że łączy on w sobie sześć cech idealnego ogrodu krajobrazowego: przestronność. odosobnienie, widoki, dawność, wodę oraz .... sztuczność. Wijące się potoki, malownicze stawy, misterne kamienne ścieżki – wszystko to faktycznie zostało stworzone ręką człowieka. To typowo japońskie dążenie do „ucywilizowania natury” - świetnie opisuje Joanna Bator w „Japońskim wachlarzu”: "Japończycy wolą naturę w jej przetworzonej i podporządkowanej człowiekowi formie (…) Natura, nieobliczalna matka tajfunów i trzęsień ziemi, wydaje się Japończykom raczej niebezpieczna niż czarująca, mroczna i niszczycielska, a nie sielska. Dlatego lubią małe sterylne ogródki z przyciętymi pod linijkę drzewkami bonsai albo ogródki zen, gdzie w ogóle nic nie rośnie”.
Kolejny punkt programu to górujący nad miastem zamek, dawna siedziba klanu Maeda. Monumentalna biała budowla, otoczona fosą i kamiennym murem robi spore wrażenie. Niestety - ku wielkiemu zawodowi Ignasia – wnętrza okazują się zupełnie współczesne (do 1989 r. zamek był siedziba tutejszego uniwersytetu, a wcześniej mieścił się tu garnizon wojskowy).
Jeszcze wizyta u fryzjera z Ignasiem i wracamy do numeru. Późnym wieczorem dołącza do nas ledwo żywy Wiktor, który po 40-minutowej przemowie i 2-godzinnej sesji pytań musiał jeszcze zaliczyć dwa wydane na swoją cześć przyjęcia.
Kolejnego dnia, już razem, zaczynamy zwiedzanie do dawnej dzielnicy samurajów Nagamachi. Wiele z oryginalnych domów zostało zburzonych w czasie japońskiej rewolucji przemysłowej. Do dziś ostało się kilka wąskich uliczek z odrestaurowanymi domami samurajskimi, otoczonymi wysokimi glinianymi murami. Najbardziej okazałe dostępne są dla publiczności.
Zahaczając o chram Oyama i wzgórze zamkowe, przebijamy się na drugą część miasta, do dawnego centrum rozrywki Higashi Chaya. Błądzimy w labiryncie urokliwych, drewnianych budynków. Do dziś czynne są ponoć jedynie dwie tradycyjne herbaciarnie, w których odbywają się przyjęcia z udziałem gejsz. Pozostałe budynki zostały zamienione w sklepy z pamiątkami czy restauracje. Mimo tłumu turystów, miejsce emanuje urokiem i spokojem.
Kończymy piknikiem w ogrodzie Kenroku-en, który bardzo chcemy pokazać też Wiktorowi i jedziemy na dworzec, drżąc na myśl o czekających nas dwóch i pół godzinie tortur.
https://www.youtube.com/watch?v=8D14QdFaiQc