Co w Japonii jest cudne, a co paskudne – zapiski z perspektywy 6 miesięcy
Oto, co w Japonii jest cudne:
Gdy wracam o północy ze środowych, babskich pogadanek o książkach i nie muszę bać się ani o siebie, ani o rower (którego zresztą nigdy nie przypinam). Albo gdy obserwuję z oddali szalejących po parku synków, nie obawiając się pedofila, porywacza czy agresywnego psa. Miłą odmianą po Brukseli jest też fakt, że pozostawiona na stacji metra torba nie budzi popłochu; jest po prostu zgubą, którą należy przekazać zawiadowcy stacji.
Gdy w zatłoczonym porannym metrze nikt człowieka nie popycha, nie atakuje nadmiarem perfum czy wonią potu, a zapytany o drogę współpasażer (mimo że sam w pośpiechu) bez cienia zniecierpliwienia doprowadzi zgubionego gaijina do celu. Bardzo też jest przyjemne, że gdy uśmiechnąć się bezinteresownie do mijanego przechodnia, ten nie zareaguje ani spojrzeniem „czego”, ani nie uzna cię natychmiast za swojego „best frienda”.
Małe życia uciechy. Nabierać pałeczkami malutkie kąski z osobnych naczynek; w jesiennym kociołku nabe znaleźć plasterek marchewki w kształcie liścia klonu; delektować się czarką gęstej matchy o poranku. Wychodząc z restauracji, otrzymać symboliczny upominek, który szkoda otworzyć, żeby nie zniszczyć opakowania. Przysiąść z przyjaciółmi na kocu, przyglądając się opadającym płatkom wiśni.
Oto, co jest paskudne:
Akihabara, z jej smutkiem, zagubieniem i alienacją. Tłum mężczyzn, a każdy osobny i samotny. Wyuzdano-słodkie pokojówki o wielkich oczach przywołują na myśl przerażone zwierzątka. Huk elektroniki i krzykliwe reklamy dopełniają poczucia upiorności.
Słodkie chotto… na pytanie, czy mogę wsiąść z trójką dzieci do (6-osobowego) wagonika w parku rozrywki wcale nie oznacza, że jest to „troszkę” skomplikowane, ale stanowczo wykluczone. Przecież jest napisane, że na jednego dorosłego przypada maksimum dwoje dzieci i nic to, że wagonik jest całkowicie pusty, a najmłodsza z pociech ma 5 lat… Nawet moim dzieciom (które na trampolinie mogłyby spędzić cały dzień) skakanie nie sprawia przyjemności, gdy muszą to robić pojedynczo, a każdy ich podskok jest nadzorowany i życzliwie komentowany.
Niemożność publicznego okazywania emocji - ryknięcia śmiechem (gdy człowiekowi wesoło) lub płaczem (gdy smutno). Gdy przy kolejnym już przyjęciu do szpitala, mojemu dziecku robią testy na sepsę, nie jestem w stanie ukryć łez. Na ten widok zmieszane pielęgniarki zaczynają chichotać. „Nerwowa matka” – zostaje skrupulatnie odnotowane w szpitalnych aktach.
Podobno z czasem paskudne bierze górę nad cudnym, choć w wypowiedziach Polek z dużo dłuższym stażem w Japonii nadal przeważa optymizm.