Dzień 20ty: Tanger - Grenada, 300 km

DSC_0452

Ostatnie marokańskie śniadanko nad basenem i ruszamy do portu w Tangerze, skąd odpływają promy do Algeciras w Hiszpanii. Nauczeni doświadczeniem nie reagujemy na zaczepki naciągaczy, obiecujących bilety za pół ceny. Za to co najmniej 10 razy okazujemy paszporty kolejnym strażnikom. Wiktor czaruje uśmiechem i kilkoma zwrotami po arabsku, dzięki czemu, zamiast płynąc o 14:30, udaje nam się w ostatniej chwili załapać na opóźniony prom z 11tej. W toalecie mężczyźni obmywają nogi przed południową modlitwą, Ignaś z Babką piłują “Tytusa, Romka i Atomka”, a my z Wiktorem z pokładu obserwujemy przeprawę przez Cieśninę Gibraltarską. To niesamowite, jak niewielki dystans (geograficzny) dzieli Afrykę i Europę (w najwęższym miejscu raptem 14 km). Hiszpania i Maroko od lat planują budowę tunelu, mającego połączyć oba kontynenty (na wzór tego pod Kanałem la Manche). Do Algaciaras docieramy po półtorej godziny i malowniczą drogą (gaje oliwne, pokryte śniegiem szczyty Sierra Nevada) mkniemy dalej do Grenady. Mimo zimna (15 stopni) cieszymy się z powrotu do “cywilizacji". Grenada pachnie dobrymi perfumami, chodniki z jasnego kamienia lśnią czystością, w centrum szybki, bezpłatny internet. Fetujemy pyszną kolacyjką na starówce, którą Jasinek litościwe przesypia w swoim wózku.

Dzień 21szy - Grenada c.d. IMG_3096Dziś po raz pierwszy nie wsiadamy do samochodu, juhuuu! Za to trochę nam smętnie, bo rano odleciała Mama. Grenada (i cala Hiszpania) leje za Nią krokodyle łzy. Pierwszy raz od czasu La Rochelle wyciągamy kurtki i ruszamy do miasta. Z Jasiem w nosidle i Ignasiem w jaśkowym wózku pniemy się pod górę do głównej atrakcji miasta – wybudowanej przez Arabów Alhambry. Grenada do 1492 r. była ostoja Maurów na Półwyspie Iberyjskim (schronienie znaleźli tu m.in. muzułmanie z odbitych przez chrześcijan w XIII w. Sewilli i IMG_3073Kordoby) i najbogatszym miastem średniowiecznej Europy. Zespół pałacowy zapiera dech swa lekkością i misternymi zdobieniami. Białe koronkowe okienka, stalaktytowe sklepienia, delikatne roślinne i geometryczne ornamenty przywodzą na myśl ślubny welon. Dokoła rajskie ogrody, hamany i wyrafinowany system irygacyjny. Do tego piękny widok na dawna dzielnice arabska Albaicin i szczyty Sierra Nevada. Nachodzi nas myśl, że średniowieczna Europa łacińska (z ponurą romańską architekturą i niechęcią do kąpieli) ówczesnym muzułmanom musiała się jawić jako trochę barbarzyńska… Również nam katolickie zabytki miasta (późnogotycka kaplica królewska Capilia Real czy renesansowo-barokowa katedra) - w porównaniu z delikatną konstrukcją Alhambry - wydają się dosyć toporne, choć same w sobie pewnie by zachwycały.

IMG_3124_2 IMG_3122

IMG_3120 IMG_3099

Dzień 22gi: Grenada - Walencja, 505 km

Jak na złość, w dniu wyjazdu Grenada zalana słońcem. Z żalem zwijamy nasz tabor i ruszamy na północny wschód w kierunku Walencji, trzeciego co do wielkości miasta Hiszpanii. Gdy dojeżdżamy, jest już za późno na słynne Ciudad de las Artes y las Ciencias (Miasto Sztuki i Nauki) z podobno wspaniałymi atrakcjami dla dzieci (interaktywnym muzeum nauki, planetarium, oceanarium). Następnym razem! Ale jak to tak: tylko hotel w mieście zobaczyć? Mimo że obaj chłopcy mocno już wymęczeni, decydujemy się więc na szybki wypad na starówkę. Żeby nie rozbudzać zasypiającego Jaska, rezygnujemy z taksówki na rzecz tramwaju. Ten odjeżdża nam sprzed nosa, a kolejny dopiero za 20 minut. Wracamy więc na postój taksówek. Wyrwany że snu Jasiek, całą drogę zanosi się potwornym krzykiem. Taksówkarz uspokaja, że to żaden problem, ale nie rozumie, co tez przyszło nam do głowy, żeby zwiedzać miasto po ciemku. I rzeczywiście, czy to z powodu ciemności, czy też jaśkowych wyjkotów, starówka jakoś nas nie zachwyca. Przeogromna katedra, łącząca styl romański, gotycki i barokowy, wydaje się przysadzista i pozbawiona wdzięku. W pobliskiej dzielnicy El Carmen masa klimatycznych knajpek, ale do żadnej nie da się wpakować naszą karawaną. Nawet naganiacze omijają nasz wzrok. W końcu Jasiek pada w wózku i już, już wydaje się, że uda nam się przysiąść gdzieś na zewnątrz (z doświadczenia wiemy już, że w środku mały krzykacz natychmiast się zbudzi), gdy raban podnosi zmarznięty Ignaś. Bezskutecznie poszukujemy jakiegoś ogrzewanego tarasu. W końcu zrezygnowani ładujemy się do taksówki, gdzie powtarza się scena sprzed półtorej godziny. Wykończeni wracamy do hotelu, żeby odkryć, że mogliśmy spędzić miłe popołudnie w podgrzewanym basenie…

IMG_20141107_152447~2

Dzień 23ty: Walencja - Barcelona, 345 km

Mkniemy dalej na północ wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża. W Barcelonie mieszkamy w centrum (niedaleko pomnika Kolumba), wiec jak na turystów przystało, z lodami w garści, ruszamy na główny deptak miasta - La Rambla. Atmosfera trochę jak na Krupówkach albo na Mońciaku - masa restauracji, budek z tandetnymi pamiątkami i artystów ulicznych wszelkiej maści. Zapuszczamy się w wąskie uliczki średniowiecznej Barri Gotic i dalej do Placa de Catalunya. W porównaniu z Grenadą i Walencją Barcelona to prawdziwa metropolia - uderza ilość cudzoziemców (ponad 17% spośród 1,6 miliona mieszkańców pochodzi spoza Hiszpanii), pełne o 21tej sklepy. Za dwa dni referendum (formalnie niewiążące konsultacje społeczne) w sprawie niepodległości Katalonii - na budynkach żółto-czerwone flagi katalońskie i plakaty “Niepodległość to wolność”, “Nadszedł czas” itp. Tym razem udaje nam się znaleźć podgrzewana knajpkę na wolnym powietrzu, gdzie spożywamy "paella para los seniors" (skład ten sam co w "paelli marisco", ale dla ułatwienia morskie stwory są już obrane że skorupek).

IMG_20141107_153424~2

Dzień 24ty: Barcelona c.d.

IMG_20141107_122341Dzień wolny od samochodu! A do tego pełne słonce! Ruszamy szlakiem Gaudiego i innych modernistów. A wiec najpierw obowiązkowa Sagrada Familia, budowana bez przerwy już od ponad 130 lat. Ja oglądam ja po raz trzeci, ale za każdym razem uderza mnie jej fantastyczny, niemal bluźnierczy charakter (kolorowe zwieńczenia wież przywodzą na myśl kasina Las Vegas). Gdyby nie fakt, że Gaudi był podobno niezwykle pobożny (trwa nawet jego proces beatyfikacyjny) można by pomyśleć, że to jeden wielki żart. Dalej spacer do eleganckiej, architektonicznie doskonałej (sieć idealnie regularnych kwadratów) dzielnicy Eixample. Oglądamy szalone modernistyczne kamienice. Największe wrażenie robią na nas Casa Mila z falującego kamienia i przypominająca gigantycznego smoka Casa Battlo. Wiemy już, skąd projektanci Desigual czerpią inspiracje. Potem wąskimi uliczkami Barri Gotic i starej dzielnicy żydowskiej docieramy do portu. Tam rozwalamy się na drewnianym nabrzeżu i delektujemy ostatnimi promieniami słońca. Na kolacje pitka w numerze.

IMG_20141107_132732~2

IMG_20141107_132723~2

IMG_20141107_163940~2~2

IMG_20141107_162538

IMG_20141107_162520~2

IMG_20141107_213201~2

Dzień 25ty: Barcelona - Valence, 535 km

Nastawialiśmy się na dzień bez wrażeń (autostrada, stacje benzynowe). Do hotelu docieramy tuż po zmroku i w poszukiwaniu pity ruszamy do położonego nieopodal centrum. Szybko jednak zawracamy, bo po ulicach szlajają się podejrzanie wyglądające grupki arabskich wyrostków. W pewnym momencie musimy skręcić w bok, żeby ominąć pięcioosobowy “gang", zaczepiający właścicieli knajpek i (nielicznych o tej porze) przechodniów. Tam jednak trafiamy na kolejna grupę chuliganów, z których jeden ma w ręku nóż... W panice wbiegamy do pierwszej knajpki (indyjskiego fast-foodu), gdzie spędzamy kolejna godzinę (załapując się przy okazji na pyszne curry). 200 metrów dzielące nas od hotelu pokonujemy niemal sprintem, na szczęście bez dalszych przygód. Po raz pierwszy od wyjazdu zetknęliśmy się z realnym (nie wyimaginowanym) zagrożeniem. Po tym doświadczeniu można inaczej patrzeć na sukcesy wyborcze francuskiego Frontu Narodowego.

Dzień 26ty: Valence - Bruksela, 810 km

Po 9,5 godzinach jazdy (głownie w deszczu i we mgle) docieramy do domu! Chwała dzielnemu kierowcy i małym pasażerom! Z radością idziemy spać we własnych lóżkach! A ja pojutrze, po półrocznej przerwie, wracam do pracy – brrr, już się boję…